Często spotykałam się z pytaniami o to, jak niektóre rzeczy wyglądają w Turcji. Część mitów rozwiałam już w tym poście, ale nadal pozostaje kilka spraw do omówienia (i to pewnie jeszcze w niejednym poście hihi). Dla odmiany, kwestie są przedstawione w formie FAQ (frequently asked questions), czyli często zadawanych przez Was pytań wraz z moimi odpowiedziami. Mam nadzieję, że tak jest przejrzyście i że Wam się podoba 🙂
Od razu zastrzegam, że moje opinie zamieszczone poniżej dotyczą tego, co widzę w Stambule, a opinie Turków – to też tylko ludzi, których znam tutaj, w Stambule. Niektóre rzeczy więc należy traktować poglądowo i brać pod uwagę, że mogą nie być reprezentatywne dla całego kraju. Tak samo, jak jestem świadoma, że moje czy moich znajomych opinie o Polsce i Polakach nie są reprezentatywne dla całego kraju nad Wisłą, bo to wyłącznie warszawiacy.
- Boisz się teraz mieszkać w Stambule albo w ogóle w Turcji? Przecież widzimy ciągle doniesienia o bombach, eksplozjach, teraz jeszcze pucz…
Byłabym głupia, gdybym nie widziała niebezpieczeństwa, ale fakt faktem, że tak samo może mnie coś spotkać tutaj, jak i w Brukseli, Paryżu czy Monachium. Ok, w Stambule było w sumie ciut więcej eksplozji niż w tych miastach, ale też nie mieszkamy po europejskiej, bardziej „popularnej” stronie, więc tutaj, w naszej nijakiej dzielnicy, jest względnie bezpiecznie. Jeśli mowa zaś o atmosferze wśród ludzi albo, dokładniej, obcokrajowców, to panika owszem jest. Za każdym razem, jak ktoś usłyszy coś głośniejszego (a może to być zwykłe strzelanie w niebo na weselu albo przy celebrowaniu czyjegoś pójścia do wojska, co jest dość powszechne), od razu pojawiają się spanikowane pytania na forach. Wiem też, że spora część obcokrajowców (Turków zresztą też) już wyjechała lub planuje wyjechać z Turcji właśnie z powodu tego bombowego/terrorystycznego stresu – co szczególnie się nasiliło po próbie puczu, wiadomo.
- Co Turcy sądzą o planie zniesienia dla nich wiz do strefy Schengen?
Większość moich znajomych akurat patrzy na to z przymrużeniem oka. O zniesieniu wiz dla Turków już była mowa wielokrotnie w ciągu ostatnich kilku lat i jakoś nic się nadal nie zmieniło, więc: pożyjemy, zobaczymy. Jak faktycznie zniosą wizy, to oczywiście wiele osób od razu wyjedzie „za chlebem”, ale, o dziwo, wielu ludzi nawet o tym nie myśli. Jest im w miarę dobrze tutaj i/lub nie znają języków i/lub nie chcą zostawiać rodziny i znajomych, więc po co wyjeżdżać. Trochę mnie to zdziwiło, szczerze mówiąc, bo każdy przecież myśli, że tylko czekają na okazję, żeby emigrować, ale widać są jeszcze ludzie, dla których liczą się inne rzeczy niż kaska… I chwała im za to 🙂
- Czy na co dzień widzisz wielu uchodźców? Czy to jest spory problem? Jak na to patrzą Turcy?
W naszej dzielnicy widziałam uchodźców raz – przy meczecie, ale w tych bardziej popularnych dzielnicach już ich widać bardziej – niektórzy koczują pod wiaduktami, a niektórzy normalnie sobie żyją i pozna się ich tylko po języku, którego używają. Nie jest to (jeszcze) problem, może dlatego, że dotąd jakoś to było regulowane. Nie wiadomo za to, jak sprawa będzie wyglądała w najbliższej przyszłości, jak Turcja nadal będzie „zbierać” wszystkich uchodźców zawracanych z Morza Śródziemnego. Gdy rozmawiałam z Turkami (i nie tylko młodymi stambulczykami z urodzenia, ale też z dojrzałymi Turkami oryginalnie z innych miejscowości), poza „zwykłą” niechęcią do Arabów nikt, absolutnie nikt, nie miał problemu z pomocą uchodźcom. Wszyscy powoływali się na potrzebę pomocy bliźnim (bo też my sami możemy jej kiedyś potrzebować) i na zwykły humanitaryzm. Pytałam nawet podchwytliwie, czy chodzi o to, że uchodźcy to też muzułmanie i czy mieliby problem z przyjęciem Żydów albo chrześcijan, ale każdy zaprzeczał i mi przypominano, że po pierwsze, Turcja jako dawne imperium ma to w sobie, że jest i zawsze była wielokulturowym zlepkiem, a po drugie, Turcy już przyjęli jakiś czas temu falę imigracji Żydów i nikt nie robił problemów. Ciekawe i pouczające, nieprawdaż?
PS. nikt nawet się nie zajęknął o tym, że ONI nam zabiorą miejsca pracy (chociaż, fakt faktem, przy tak ogromnym bezrobociu to już nie robi różnicy hahah).
- Czy, ogólnie rzecz biorąc, Turcja jest krajem konserwatywnym?
Hmm do odpowiedzi na to pytanie trzeba by dokładniej zdefiniować „konserwatywny”. Religijny czy staromodny? Może poniższe dokładniej to zilustruje.
* Czy Turcy się modlą 5 razy dziennie? Pewnie wielu tak, ale akurat w moim środowisku nikt.
* Czy piątek jest inny od reszty dni? Wierzący muzułmanie starają się chociaż wtedy iść do meczetu, ale poza tym, to nie widać, żeby to był dzień inny od reszty (nie jest też dniem wolnym od pracy).
* Czy można dostać gdzieś wieprzowinę? Z tym jest ciężko, ale to nie tylko z powodu nakazów islamu, tylko po prostu nie ma tu kultury jej jedzenia i się prosiaczków raczej nie hoduje. Można dostać szynkę czy bekon w sklepach typu Carrefour, ale są drogie.
* Czy można pić alkohol? Można.
* Czy kobiety powinny zasłaniać włosy? Jak idą do meczetu, to tak, oczywiście, ale poza tym, to jest już kwestia osobista i, z tego, co widzę, w dużej mierze bardziej rodzinno-kulturowa niż stricte religijna.
* Czy kobiety powinny się skromniej ubierać, więcej zasłaniać? Właściwie nie, to też kwestia wyboru, jak ktoś się czuje w danym środowisku. I oczywiście znów do meczetu nie można wejść z odsłoniętymi ramionami lub kolanami. Ale „na mieście” dziewczyn w podartych spodniach, obcisłych i odsłaniających koszulkach widzę baaardzo dużo…
- Czy dużo kobiet nosi hidżab? A widzisz dużo „zakonnic”/”ninja” [kobiet całych w czerni]?
Ogólnie w Stambule nie tak dużo młodych kobiet nosi hidżab (chustę zakrywającą włosy). Kobiet z pokolenia naszych mam i babć już więcej. Ale to są różne style chust. Te noszone przez osoby „starsze” to czasem zwykłe chustki, takie jak widzimy też w Polsce u niektórych babć. Natomiast młode kobiety noszą już takie bardziej stylowe, dopasowane kolorystycznie, odpowiednio udrapowane, z ładnymi wzorami, czasem falbankami, koronkami. W mojej konserwatywnej dzielnicy większość kobiet nosi hidżab. I też w mojej dzielnicy dość sporo kobiet nosi abaje (bezkształtne sukienki, zwykle czarne, zakrywające głowę i wszystko pozostałe poza dłońmi i stopami), ale to znów tylko moja dzielnica i ogólnie w Stambule wg mnie nie jest aż tak dużo kobiet je noszących.
- Możesz jeszcze patrzeć na kebaby? Przecież pewnie wszyscy je wszędzie jedzą…?
Kebab…. Ach.. Nie ma nic wspólnego z tym, którego znam z Polski haa! Przede wszystkim zapomnij o sosie do kebaba. No, ewentualnie buła może być wysmarowana ostrym sosem, ale to maks i tylko niektóre miejsca to robią. Ogólnie kebab (a właściwie kebap tutaj) to lawasz (coś jak nasze tortille), do którego wrzuca się mięso, turszu (pikle) i frytki. I już. Ale to jest tylko döner kebap. Oprócz niego jest jeszcze şiş kebap (mój ulubiony: pyszniusieńkie kawałki kurczaka zdjęte z miecza, na którym były grillowane, podawany zwykle z kaszą pęczak/bulgur), adana kebap (ostre mielone mięso), iskender kebap (cienkie kawałki mięsa podawane na kawałkach chleba i polane sosem pomidorowym i masłem, jedzone z gęstym jogurtem) i jeszcze co najmniej pięć rodzajów kebabów – wiele regionów ma swoje własne lokalne receptury. Odpowiedź na pytanie: nie, chyba nigdy nie będę miała dość kebabów, bo są naprawdę pyszne (i różnorodne). A jeśli chodzi o opinię, że w Turcji je się głównie kebaby, to aaaaaabsolutnie nie! Kuchnia turecka jest jedną z najbogatszych na świecie i jest w niej tyyyyle pysznych rzeczy, że jeden wpis to za mało. Polecam swoją drogą bloga „Turcja od kuchni” – to może Wam dać przedsmak (sic) tego, co ta kuchnia oznacza. Pyszności!
- Nie tęsknisz za schabikiem, szynką, boczusiem…?
Właściwie to nie tęsknię. Por. pkt 6 – mam tyle pyszności dostępnych na co dzień, a jeszcze tyle rzeczy nadal do spróbowania, że właściwie nie myślę o polskich jedzonkach (za często). Ale boczuś mam nadal w zamrażarce i czeka 😉
(po głębszym zastanowieniu) Ok, tęsknię za polskim chlebem i za pierogami, przyznaję.
- Jak to wygląda z alkoholem? Można spokojnie pić, dużo ludzi pije?
Alkohol jest sprzedawany do godziny 22 (albo i wcześniejszej, ale niewielu sklepikarzy jeszcze o tym wie, hihi). Można pić publicznie (tzn. niby lepiej zasłonić, ale nie ma kar za trzymanie butelki w ręku). Alkohol jest ogólnie dość drogi (piwo to ok. 9 zł, wino zaczyna się od 40 zł, wódka to min. 80 zł – z tego, co pamiętam), ale to nic, bo też nie ma takiej kultury picia, jak u nas. Zazwyczaj się ze znajomymi chodzi na herbatę, a nie na piwo (çay kosztuje nawet 2 zł) i też nie ma tradycji domówek z alkoholem, parków z piwem, czy wieczorków z drinkami. Chociaż jak przyjdzie co do czego, to Turcy potrafią pić, miejcie to na uwadze hihi. Popularnym alkoholem jest anyżowe (obrzydliwe dla mnie) rakı, ale to zwykle do posiłków (najlepiej idzie z rybami) i też nie wszystkie środowiska je lubią. Ogólnie rzecz biorąc, też nie tęsknię za bardzo za alkoholem.
- Czy idzie się dogadać po angielsku, czy rzeczywiście lepiej znać kilka podstawowych zwrotów po turecku?
Po europejskiej stronie jest łatwiej się dogadać po angielsku, po azjatyckiej już troszkę gorzej, a w mojej dzielnicy (znów;p) to już zupełnie nie. Gdziekolwiek jednak się nie jest, zawsze dobrze jest znać podstawowe zwroty po turecku – i dla bezpieczeństwa (wypadki, taksówki), i w celu zdobycia przychylności ludzi (wszyscy zawsze bardzo doceniają nawet najsłabsze starania). Poza tym, dla mnie to też jest wyraz szacunku dla danego kraju i jego ludzi, jeśli się staram pokazać, że mnie interesują. Pomijając już dodawanie skillów do swojej wiedzy ogólnej (;p) i szpanowanie przed kolegami znajomością słów takich jak görüşürüz (do zobaczenia), güle güle (do widzenia, jak ktoś wychodzi), alabilirmiğim (poproszę), czy leblebi (prażona cieciorka). Jak można nie kochać języka, który ma takie brzmienia? 😉
- Żałujesz, że wyjechałaś?
Nie, nie żałuję. Mimo że tęsknię za rodzinką, przyjaciółmi, moimi miejscami; mimo że łatwo nie jest; mimo że czasem nudno; mimo że i tak stąd wyjadę; mimo że nadal nie mówię dobrze po turecku; mimo że czasem jest zbyt samotnie, to jednak nie żałuję. Bo to, co (i kogo ;p) zdobyłam, czego się nauczyłam, jakie doświadczenia zdobyłam, to, co przeżyłam, o ile silniejsza jestem i jak bardzo się zmieniłam.. tego nigdy nie będę żałować. Mówią, że podróż w sensie geograficznym zwykle oznacza też podróż w głąb siebie. I to prawda – baaaardzo dużo się uczymy o sobie, ludziach dookoła i o świecie. Ale o tym może później, w osobnym poście…