[orygialnie opublikowane 26/12/2015]
Jeszcze są Święta, nadal jesteśmy w atmosferze myślenia o Rodzinie, Przyjaciołach, o tradycjach, dobrych uczynkach, prezentach.. Czy to wszystko nadal ma rację bytu, gdy jest się z dala od corocznych tradycji?
Może jestem jakaś inna, ale Święta nie mają dla mnie takiej metafizycznej magii, jaką mają dla niektórych. Właściwie bardzo się cieszyłam z faktu, że w końcu będę z dala od wszędobylskiego „Laaaast Christmas”, Kevina samego w domu, ludzi biegających po sklepach z obłędem w oczach, kolejek za karpiem, czy wreszcie mnóstwa Świątecznych życzeń od ludzi, z którymi zupełnie nie mam kontaktu (dlaczego oni właściwie nadal mają moje dane kontaktowe, tak na marginesie??).
W Turcji nie obchodzi się Świąt Bożego Narodzenia, rzecz jasna, ale nie oznacza to, że nie obchodzą w tym czasie niczego. To, co my wiążemy ze Świętami, u nich idzie w parze z…Nowym Rokiem!
- Wszelkie bałwanki, śnieżynki, aniołki, choinki i bombki nadal są wszędzie, ale nie mówią „Wesołych Świąt”, a „Szczęśliwego Nowego Roku”.
- Piosenek świątecznych i kolęd oczywiście nigdzie nie słyszałam, ale tym większego znaczenia dla mnie nabrały te śpiewane przeze mnie (i nawet się niektóre spodobały mojemu Lubemu).
- Niestety nie wiem, czy jest jakiś specjalny program noworoczny w telewizji, bo jej nie oglądam…
- Ludzie tutaj chodzą po sklepach na co dzień z obłędem w oczach (no dobrze, żartuję – tylko niektóre pannice mają na twarzach wyraz paniki, że nie zdążą kupić najnowszego modelu spodni, ale to też jest raczej uniwersalne).
- Kolejek za karpiem nie ma. Może dlatego, że karpia tu nie znają, może dlatego, że ryby są zwyczajnie drogie i dość ciężko dostępne. Tak, jestem w kraju, który ma cztery morza i owszem, w mieście, które jest nad morzem położone. Nie jada się tu ryb zbyt często. Zapytajcie polityków, dlaczego takie ceny 😉
- Od życzeń świątecznych od zapomnianych „znajomych” chyba nie da się uciec. Cóż, takie czasy. Tak łatwo się wysyła zbiorcze wiadomości, nawet nie trzeba sprawdzać odbiorców.
Pytanie jednak pozostaje – czy mimo dystansu od rodziny, znajomych, tradycji nadal można doświadczać magii Świąt i to w kraju, który tych Świąt nie uznaje?
Byłam na spotkaniu świątecznym u znajomej pół-Niemki, pół-Turczynki. Był to najbardziej świąteczny dom, jaki w życiu widziałam i najcieplejsza domowa atmosfera, jakiej doświadczyłam (poza moją własną, rzecz jasna, ale tutaj jestem stronnicza). Czyli: miejsce zupełnie nie świadczy o tym, jakie będą Święta, a ludzie, którzy te Święta tworzą własnymi rękami i sercem.
Czy zatem, z drugiej strony, wystarczy chęć i serce, żeby tę właściwą atmosferę stworzyć? Ja miałam chęć i mimo bardzo niesprzyjających okoliczności (brak produktów, brak możliwości transportu, choroba w Wigilię, itp.) coś tam udało mi się na stole postawić. Ok, kolacja wyszła za późno, z ciasta wyszedł zakalec, z pewnością nie było 12 potraw (choć z założenia miało być tylko symbolicznie). W teorii kolacja mi nie wyszła, no zwykła klapa. Byłam przez to jeszcze bardziej zestresowana. I wiecie co? Chodziło właśnie o ten drugi element. Serce. Mój Luby się cieszył jak dziecko. Bo się starałam. Bo on widział w tym serce, mimo że ja, z dala od świątecznej gorączki i tak w nią wpadłam. Dobrze mieć kogoś, kto nam o takich rzeczach przypomina. ❤