[Oryginalnie opublikowany 18/10/2015]
Jak tylko przyjechałam do Turcji, zaczęłam poszukiwać składników mojego spożywczego zestawu „minimum do przetrwania”. Wiadomo: herbata, kawa, ser, pomidory, pizza, mrożone mieszanki warzywne… I właśnie to ostatnie okazało się bardzo problematyczne. Klęłam, na czym ten kraj stoi, że nie ma tak podstawowej rzeczy, bo jedyne mrożonki, jakie można znaleźć w sklepach, to ziemniaki, fasolka i kukurydza. Serio. Żadnej mieszanki chińskiej, włoskiej, no nic. Dwa tygodnie zajęło mi zrozumienie, że mrożonki tutaj zwyczajnie nie są potrzebne, bo a) w Turcji mają baaardzo dużo własnych świeżych warzyw, b) jest tutaj inna kultura jedzenia i zwyczajnie się takich potraw nie przygotowuje, oraz c) jednak większy jest odsetek kobiet zajmujących się domem, więc też i mają więcej czasu na przygotowywanie wszystkiego, co tylko im przyjdzie do głowy, łącznie z całym myciem warzyw, skrobaniem, obieraniem, szatkowaniem, gotowaniem, mieszaniem…
Zaczęłam więc szukać lokalnych świeżych warzyw na bazarach. I jest ich zatrzęsienie! Jako że zaczynało mnie łapać kolejne przeziębienie, pomyślałam, że kupię też jakieś cytrusy, bo wiadomo, witamina C. I wszyscy znajomi (lokalni) na mnie dziwnie popatrzyli. „Anna, ale teraz już nie jest sezon na pomarańcze”. Bo ja, dziewczyna z zimnego kraju, przyzwyczajona do importowanych owoców, nawet nie pomyślałam, że owoce powinno się jeść wtedy, gdy są naturalnie dostępne w danym regionie. Co w końcu kupiłam? Ano paprykę. Pięć różnych rodzajów. Papryka, moi drodzy, jest najlepszym naturalnym źródłem witaminy C, a tutaj jest zatrzęsienie jej rodzajów! Nic tylko wybierać – różne kolory, kształty… A ja głupia chciałam importowane cytrusy…
Obie te rzeczy dały mi do myślenia. Bo dlaczego właściwie oczekujemy, żeby w innym miejscu (nie tylko innym kraju) wszystko było nam na rękę, było tak, jak sobie wyobrażamy, było dostosowane do naszych wymagań…? Czy naprawdę trzeba wyjechać do innego klimatu, żeby zdać sobie sprawę z tego, że to MY powinniśmy nie przestawać się zmieniać i dostosowywać do zmieniającego się otoczenia, a nie świat dopasowywać do nas? I czy naprawdę trzeba znaleźć się w innym miejscu, żeby otworzyć oczy i zauważyć, jak sztuczne produkty spożywamy na co dzień? W Polsce przecież nikomu nie przeszkadzają paczkowane importowane owoce i warzywa i mało kto zajada się jabłkami wtedy, gdy jest na nie sezon. Warto przemyśleć swoje zwyczaje. Zanim wyjedziemy lub zanim będzie za późno na naprawienie naszych błędów żywieniowych.